czwartek, 6 listopada 2014

Z podziemi w miasto

Niedziela, dwudziesty siódmy dzień lipca. Środek zimy. Wychodzimy z podziemi.

Stacja Quinta Normal, imponująca pod spodem, nie rozczarowuje też nad powierzchnią, gdzie płynnie przechodzi w Muzeum Praw Człowieka. Ogromna, nowoczesna bryła dominuje nad rozległym placem ograniczonym wysokim płotem. Na tym ostatnim zawieszono pochodzące z całego świata plakaty, które wyrażają solidarność z prześladowanymi przez juntę wojskową w Chile. 


Niestety, otoczenie placu z muzeum, które mogłoby być ładnym, zabytkowym kontrapunktem, jest raczej zaniedbanym kontrastem. Zwłaszcza popisany i obsmarowany farbą kościół robi ponure wrażenie.



Ze stacji Quinta Normal wystarczy przejść parę kroków, aby trafić do parku o tej samej nazwie. Przy wejściu spostrzegawcze oko wyłowi z tłumu wózkowych sprzedawców kiełbasek i słodyczy egzotyczny tercet chilijskich osobistości: popiersia poety i konkwistadora, spomiędzy których spogląda Indianin Mapuche w towarzystwie swoich totemów, chemamüll i rewe, oraz świętych zwierząt.


Niestety, żadne z tych dzieł nie uchowało się przed jakimś wandalizmem. Gdzie zaś nie sięgnie ludzka głupota, jak na przykład pomiędzy oczy statui przed Muzeum Narodowym, tam chilijski ptak dokończy dzieła.


W tym oddziale muzeum, położonym już w parku, znalazły się eksponaty przybliżające gawiedzi nauki przyrodnicze. Przed gmachem zaś swojego ogródka dorobił się zasłużony dla tych ostatnich (oraz wielu innych), dumnie prężący nagą pierś Alexander von Humboldt, bożyszcze wszystkich latynoamerykanistów.


Na budynku pod drugiej stronie alei dumnie pręży co innego nimfa z malowanej propozycji fontanny.



Z tego co mówiła Jowita, Chilijczycy są naprawdę dobrzy w dwóch rzeczach: graffiti oraz spontanicznych występach. Właściwie sprowadza się to do jednej rzeczy - sztuki ulicznej w dwóch odmianach: malowanej i granej. Po przejażdżce metrem i przechadzce po uliczkach Santiago trudno się z tym nie zgodzić.





A uliczki te nazywają się czasem równie interesująco, jak na tym skrzyżowaniu:
Nadziei z Wolnością.





Niestety, gorzej wychodzi Chilijczykom dbanie o zabytki. Widzieliśmy już co się dzieje z niepilnowanymi kościołami, ale czasem można zepsuć efekt w sposób oficjalny. Krzyż wpisany w pentagram z kolorowych światełek - to się nie śniło najbardziej rozrywkowemu sataniście.



I tak, wiem, że jest to pentagram "dobry", a nie "kopnięty", i że właściwie chodzi o gwiazdę z flagi Chile, ale mimo wszystko...

Dokończenie dzieła zniszczenia na niskości pozostawiono ludowi. Ten zaś gorliwie zajął się zarówno dostojnymi wrotami do wielkiej świątyni...




... jak i skromniejszymi do swojskiego lokalu nieopodal.




Niestety, większość z tych przybytków, położonych nieopodal centrum, pozostawała zamknięta w to niedzielne popołudnie. Udało nam się wejść dopiero do najbardziej centralnej katedry, położonej przy Plaza de Armas, ale to już inna historia...

Miejscowy rynek i okolice już niebawem.