poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Valparaíso mi amor

Valparaíso, "Rajska Dolina"; miasto - zabytek, magiczne miasto, miasto - poezja. Tak przynajmniej twierdzi UNESCO i podwożący nas na stopa kierowcy. Przekonamy się, ile w tym prawdy.




Żeby jednak ten wpis nie zamienił się już na początku w laurkę, trzeba zaznaczyć, że słyszałem też opinie mniej entuzjastyczne - że w Valparaíso nie ma nic ciekawego, bo "to tylko port", w dodatku bardzo niebezpieczny. Jasne, nie każdemu odpowiada to, że porty zwykle pachną rybą i że zjeżdża się zwykle do niech całe mrowie ludu pracującego z całego kraju i ze wszystkich mórz świata  - ja jednak w tej eklektycznej mieszance i ożywionej atmosferze czuję się jak ryba w wodzie, zwłaszcza że też trochę pływałem na statkach. Jak dla mnie portowe żurawie współgrają ze starą architekturą, a "miłość unosi się w powietrzu", co widać wyraźnie choćby w nazewnictwie jednostek.


Gorączkowa aktywność przeradza się czasem w gorączkę rewolucyjną rodem nie z tej epoki, czuć jednak przynajmniej jej autentyczność, gdy nawet drobny przedsiębiorca jest gotów zamienić swą budkę z fast-foodem w obwoźną stację propagandy, a różnego typu hot-dogi ponazywać "rewolucjonista", "proletariusz" i "bojownik".





W Valpo byłem już trzy razy i coś czuję, że to jeszcze nie koniec. Zawsze znajdzie się jakiś nowy zaułek do poznania, jak ten o swojsko brzmiącej nazwie.





Położony jest on przy jednej ze stromych uliczek prowadzących m.in. do domu Pablo Nerudy. Ten chilijski poeta, uważany za skarb narodowy, patronuje wszystkim okolicznym szkołom, uliczkom i placykom.




Jego dom w Valparaíso, jeden z trzech jakie posiadał, ma nietypowy kształt pięciopiętrowego statku oraz wspaniały widok na całą zatokę. Najbardziej oryginalne są jednak wnętrza, w których jednak, niestety, zakaz fotografowania jest ściśle przestrzegany.









Nieopodal znajduje się kawiarnia z zachęcającą do wstąpienia kukłą zamiast typowego naganiacza.




Jeśli oprzemy się pokusie i zejdziemy z powrotem na płaski skrawek miasta nad wybrzeżem, miniemy jedną z ochotniczych straży pożarnych nazwanych na cześć kraju pochodzenia wielu emigrantów w Chile...




... i trafimy na plaza Sotomayor, gdzie naprzeciwko pomnika Bohaterów Iquique wznosi się pyszny budynek admiralicji. Chile to jeden z najbardziej zmilitaryzowanych krajów Ameryki Łacińskiej.




Dolną część ze wzgórzami łączy kilkanaście pochodzących ze złotej epoki, a więc dziś już ponadstuletnich kolejek, często produkcji angielskiej. Przed wybudowaniem Kanału Panamskiego Valparaíso było jednym z najważniejszych portów Pacyfiku, tu zawijały wszystkie statki po opłynięciu Ziemi Ognistej, a przed kontynuacją swojej podróży w stronę Kalifornii; stąd do dzisiaj w architekturze miasta widoczne są wpływy m.in. angielskie, francuskie i amerykańskie. Wszystkie nowinki techniczne docierały w tamtych czasach znacznie szybciej do Valparaíso niż do Santiago. Miasto w tamtych czasach nazywane było "Klejnotem Pacyfiku".












Dziś jednak, choć Valparaíso wciąż jest ważnym portem, jest już trochę leniwiej, zarówno lwom morskim, jak i kotom dachowym.






Koty rządzą także na miejscowym targu.









Dzięki temu jednak przynajmniej po części nie ganiają szczury i można spokojnie delektować się miejscowymi owocami morza.




Na zewnątrz ciągnie się długa aleja udekorowana najróżniejszymi pomnikami-darami: a to od Brytyjczyków, a to od masonerii, a to od Valparaíso dla Kolumba z czasów, gdy jeszcze wierzono, że był on szlachetnym odkrywcą i krzewicielem pokoju.




Jego osobistymi ofiarami padło jednak kilkuset Indian, a w konsekwencji jego "odkrycia" (w rzeczywistości Amerykę odkrywano już  przed Kolumbem kilkukrotnie) zginęło ich kilka milionów, nieraz całe indiańskie narody. Mało kto jednak o nich pamięta, w przeciwieństwie do ofiar wojskowego reżimu Pinocheta, którym wystawiono pomnik nieopodal.



Aleja prowadzi do portu, w którym znajduje się kolejny pomnik "odkrywcy". Znamienne jest jednak to, że stoi on na cokole, z którego niczym dusze zmarłych wyłaniają się twarze Indian. Kompozycji dopełnia klamra złożona z flagi Chile i ulicznego psa, jednego z tak wielu, że stał się on kolejnym z nieoficjalnych symboli tego kraju.



Bystre oko dostrzeże zacumowany naprzeciwko statek "Kopernik".




Kto zechce z powrotem wspinać się w górę, trafi do części miasta zwanej "muzeum na wolnym powietrzu". Sztuka uliczna ma się w Valparaíso dobrze, chyba jeszcze lepiej niż w pozostałych częściach kraju. I choć wielu miejscowych dzielnicę Valparaíso Histórico uważa za sztuczną, turystyczną i nazywa ją "Valparaíso Plástico", to... czyż nie ciężko jej się oprzeć?






















































Kto ma ochotę wyrwać się na chwilę z miejskiego otoczenia, parę kilometrów wzdłuż wybrzeża znajdzie uroczą plażę w zatoczce, którą oprócz plażowiczów upodobali sobie nurkowie.




Miejsce to jednak, gdy poznałem pokrótce jego historię, stało się dla mnie jednym z najbardziej niepokojących w Chile. Otóż znajduje się tam tak zwana "Skała Szczęśliwych", z której jak na ironię, skakały w morze pary zakochane nieszczęśliwie, zwykle wbrew konwenansom społecznym.




Dziś skała jest o wiele niższa niż kiedyś, gdyż aby zapobiec kolejnym incydentom obniżono ją przy pomocy dynamitu.




Praktycznie u jej stóp znajduje się wesoły, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, stos pluszaków. W rzeczywistości jest on raczej makabryczny, upamiętnia bowiem porwaną, zgwałconą, zamordowaną i wrzuconą w tym miejscu do morza w plastikowej torbie czteroletnią dziewczynkę, ofiarę własnego sąsiada. Pamięć o niej, jak to często w Chile bywa, przekształciła się w pamięć o rodzaju ludowej świętej - pomiędzy maskotkami można dostrzec tabliczki z podziękowaniami za zesłane łaski.



Jakby tego było mało, ponoć do dzisiaj to miejsce jest bardzo popularne do porzucania ciał ofiar miejscowych porachunków, co jest znacznie ułatwione przez zjazd do samego oceanu, w nocy praktycznie niewidoczny z żadnego innego miejsca.

Żeby uwolnić się od tej ciężkiej atmosfery (jak znoszą ją ci wszyscy plażowicze i nurkowie?) trzeba przejechać się jeszcze kilometrów na południe, aby dotrzeć do Laguna Verde, "Zielonego Jeziora", miejsca równie malowniczego jak jego nazwa. 




Za plażą rzeczywiście znajduje się jezioro, i to naprawdę zielone. A przed plażą... naprawdę morskie morze.





Wspominałem, że sztuka uliczna w Valparaíso ma się dobrze. Właściwie ma się tak dobrze, że na wzgórzu Polanco, na którym mieści się jedna z najbardziej imponujących miejskich "wind", odbył się niedawno Światowy Festiwal Grafitti. Zostało po nim wiele pamiątek.









































Gdy zapada zmierzch, z licznych zaułków Valparaíso zaczynają wychodzić najfantastyczniejsze stwory. 

 



















 Czy więc Valparaíso jest miastem-zabytkiem? Na pewno. Czy jest magiczne, czy jest poezją, czy raczej śmierdzącym rybą, niebezpiecznym portem? Niech każdy odpowie sobie sam. Jedno i drugie nie musi się wykluczać.



Następnym razem - nieodłączna od Valpo Viña del Mar.