sobota, 22 marca 2014

Ach, Odessa - Mama!

Żelazną drogą przybywamy ze Lwowa nad Morze Czarne.

Po kilkunastu godzinach turkotania się nocną koleją na południowy wschód "prowaditielka" zbudziła mnie i Cyrusa wręczając nam nasze bilety. Zza zasłonek przybrudzonego okna sączyło się już ostre poranne światło. Szybkie pakowanie, coś na ząb i gdy po chwili nasz wehikuł dotarł do końca torów, naszym oczom ukazał się górujący nad peronami napis serdecznie witający nas w mieście-bohaterze Odessie.



Hasło związane z II Wojną Światową ilustrują portrety radzieckich gierojów we wnętrzu przestronnego, i dzięki swej kopule, dość imponującego dworca.



Po wyjściu z hali na obszerny plac przed dworcem nadszedł czas na ostatnią pogawędkę i pożegnanie w dziwnym polsko-ukraińsko-rosyjskim dialekcie z naszymi towarzyszkami podróży. Dopiero później uderzyło mnie, jak te rozmowy pasowały do klimatu miasta, z którego pochodziły, gdzie nacje i języki przeplatają i uzupełniają się wzajemnie i gdzie mimo to ponoć "jest tylko jedna narodowość - odeska". Jak mówi refren jednej z wielu miejscowych piosenek:

Dla wszystkich taka sama 
Moja Odessa-mama
Przytuli i pozwoli jako tako żyć
Bo zawsze jest jednaka dla króla i żebraka
Choć królem naturalnie znacznie lepiej być!

Po rozstaniu ruszyliśmy ku kolejnym kopułom, utrzymanym już w nieco innym charakterze. "Utrzymane" to właściwie mało powiedziane - niektóre z nich najwyraźniej właśnie pokryto świeżym złotkiem!


W środku cerkwi, dzięki grze świateł na tysięcznych ozdobach, palmom, ciszy, aromatowi i skupieniu modlących się panowała niemal mistyczna atmosfera, dla kontemplacji której przycupnąłem na ławce przy wejściu. Na chwilę poczułem się daleko - i wysoko - od domu.



Kawałek dalej natrafiliśmy na inną świątynię, tym razem sztuki, a wcześniej interesu - odeską Filharmonię, która powstała pierwotnie jako Nowa Giełda. Fasada stanowi imponującą mieszankę motywów włoskich i orientalnych, od bliższego zapoznania się z wnętrzem powstrzymuje jednak, niestety nie tylko gołębie, ochronna siatka.



Od bliższego zapoznania się z resztą repertuaru skutecznie powstrzymuje zaś plakat do sztuki "Diewuszka i Smiert`" ("Śmierć i dziewczyna").


Zachęca zaś do bliższej znajomości niejaki Puszkin, który zmęczony przechadzką na chwilę zatrzymał się na środku chodnika.


Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że zachęca również do odwiedzenia swojego muzeum, które miał za plecami. Okazało się również, że nawiedzają je także miłośnicy poezji nieco współcześniejszej, o czym świadczy pozostawiony przez nich w bramie wpis.


Jeszcze chwila spaceru i docieramy do rozległego deptaka, który oferuje wiele dalszych możliwości.
Także zamiejskich.


Po przeanalizowaniu niektórych, próbując wyprzedzić korzystające z majówki (podobnie jak my) wszechobecne polskie wycieczki kierujemy się ku kolejnemu pomnikowi Puszkina. Poeta zasłużył się miastu m.in. tym, że przebywał w nim na zesłaniu.



Nie wiadomo zaś czym zasłużył się ten słonik z "Welcome to Odessa" na stopach, że zawędrował jeszcze wyżej od wieszcza. Może naraził się słynnym odeskim bandziorom?



Jeszcze rzut oka na starożytności dwustuletniego miasta, odkopane pod przyjemnie ocienionym bulwarem...


... i po zostawieniu naszych tobołków miejscowej dziewuszce w budce informacji turystycznej można w końcu odsapnąć i poudawać posągi na słynnych Schodach Potiomkinowskich.



Są one naprawdę imponujące, co lepiej oddaje jedna z poprzednich nazw, "Gigantyczne Schody". Obecna związana jest ze słynną sceną masakry ludności przez carską armię i toczącego się w dół wózka stworzoną przez Eisensteina do filmu "Pancernik Potiomkin". Inna to "Ryszeliowskie Schody" na cześć pierwszego gubernatora Odessy, utalentowanego (nauczył się nawet polskiego!) księcia Richelieu, którego pomnik wciąż stoi u ich szczytu.

Schody łączą dużo wyżej położone miasto z największym portem kraju. Z jego resztą skomunikowany jest zaś dzięki potężnej magistrali kolejowej.


Po jej przekroczeniu i wstąpieniu na promenadę nagle zmieniamy klimat z carsko-rosyjskiego na sowiecko-"postępowy". Dlaczego?

Po pierwsze, wszystko już było przygotowane na Dzień Zwycięstwa...



...a po wtóre ze względu na przedziwaczne, choć niepozbawione uroku futuryzmy dworca promowego i okolic.




No, niektóre może jednak pozbawione.



Postać żegnająca emigrantów, których przez lata wypłynąć musiało z Odessy sporo, jako jedyna spogląda tu w przeszłość. Bezsprzecznie niepozbawiona uroku.




Po rundce wokół tych rozmaitości zawróciliśmy ku Schodom, które z terminala widać w pełnej okazałości.
Widok kilkuset stopni uświadamia też wysiłek potrzebny do ich pokonania w rosnącym skwarze. Nie skorzystaliśmy jednak z kolejki linowej widocznej po lewej od schodów, dzięki czemu mogliśmy uświadomić sobie, jak retro i vintage są już polaroidy. Nawet w Odessie.



Przy końcu Primorskogo Bułwaru odkryliśmy ciekawą alternatywę dla mostów obwieszonych kłódkami. Czy tych mostów w Odessie brak, czy jednak jakieś są i celowo chroni się je w ten sposób przed zawaleniem?


Kawałek dalej znajduje się pewna zaczarowana dorożka... czy przypadkiem nie z jakiegoś poematu Puszkina? Bo raczej nie Gałczyńskiego...



Minąwszy ciekawe, acz niemieszczące się dobrze w kadrze pałace: naszego rodaka Beliny-Brzozowskiego i Woroncowów wkroczyliśmy w gąszcz uliczek, gdzie motywy, nazwijmy to, awangardowe przenikają się z mitycznymi.






Przejście przez mostek, ze względu na stromiznę zapewne niemożliwe zimą...


... i docieramy do carycy Katarzyny, która wskazuje którędy nad morze. Jak ten Kolumb.


Przekornie kierujemy się w drugą stronę i docieramy do zabytku nieco nowszego, poświęconego Bohaterom Socjalistycznej Pracy. Wieczna chwała!



A jak wygląda teatr w Odessie? Spieszę opowiedzieć. Otóż w mieście Odessie publiczność cierpliwie siedzi przed kurtyną. Siedzi kwadrans, pół godziny, godzinę... W końcu jakiś śmiałek otwiera kurtynę, a z drugiej strony siedzi... druga część sali.

Tak przynajmniej twierdzi Alosza Awdiejew.

Z zewnątrz zaś wygląda to tak:




Nasi aktorzy co prawda tam nie trafili, ale są obecni w przestrzeni reklamowej.Niestety, zapewne bez własnej wiedzy i zgody.




Trafił też do niej Techno-Kozak. Zapewne świadomie, niestety.


Młodsi bracia w wierze, podobnie jak teatromani, też lubią okazałą architekturę. Czuć było, że zbliżamy się do Krymu...



... ale i do Rosji. W jednej z ciekawszych cerkiewek z ikony patrzył na mnie Święty Car Mikołaj II.



Nieopodal zaś chyba stała jego limuzyna.


Spacerujemy dalej. Odessa za każdym rogiem może zaskoczyć jakąś ciekawostką, jak ta pani w ogrodzie położonym jakby w podwórku i jej ochroniarz...



...czy położony niedaleko ulicy Deribasowskiej dom, w którym mieszkał Mickiewicz.
Nie tylko Puszkin zasłużył się więc Odessie swoim w niej byciem na zesłaniu. Dodatkowo nasz Adaś stworzył w niej erotyczne Sonety Odeskie.




Deribasowska bierze swoją nazwę od niejakiego José de Ribasa, hiszpańskiego pierwszego gubernatora miasta, i jest najbardziej odeską ulicą na świecie. Mimo to czasem np. pasaże w jej okolicy pasaże wolałyby być w Milanie (Mediolanie).




Sobór Przemienienia Pańskiego wygląda zaś jak cerkiew, zbór i kościół jednocześnie.


Są jednak i inne, bez takiego roztrojenia jaźni.



Z wyjechaniem z Odessy było trochę przygód. Jako że rano nie było biletów na upatrzony przez nas nocny pociąg, mieliśmy się zgłosić do określonego okienka po południu. Podobnie jak chyba kilkadziesiąt innych osób. Po sforsowaniu tłumu jednak udało się jednak dostać dwie miejscówki, co prawda nie najtańsze, bo w zamykanym przedziale, ale jednak. Teraz pozostało czekać do wieczora. Było więc trochę czasu na posiłek w poleconej nam przez kogoś Puzatej Chacie na szóstym piętrze galerii handlowej Europa, kubeczek kwasu chlebowego z ulicznego beczkowozu, próbę zainstalowania się z bagażami na pustym bazarku, w zaniedbanym przydworcowym parczku, w końcu w wygodnych fotelach w VIP-owskiej poczekalni na samym dworcu, a gdy okazało się, że nasze bilety nie są jednak wystarczająco ważniackie, na niewygodnych ławach w zwykłej poczekalni na piętrze. Zdążyłem zrobić też krótką rundkę po nocnej Odessie i natrafić na ulicę Pirogowską...


...oraz Polską.




Znalazłem także bombardującą wszystkie zmysły disco-fontannę...




... której mógł dorównać tylko przydworcowy Człowiek - Dyskoteka. Ze swoim głosem, sprzętem grającym i laserami  robił coś na kształt furory.



Sam dworzec zaś, odmieniony nocną iluminacją, robił wrażenie magicznego portalu, po przekroczeniu którego znajdziemy się na Krymie.





Mimo to chciało mi się zostać jeszcze trochę w Odessie. Nie mnie jednemu. Taki na przykład Mark Twain, który zwiedził chyba pół świata, napisał: "Przez długi czas czułem się jak w podróży. Dopiero w Odessie poczułem się jak w domu." Żydzi, którzy wyjechali stąd do USA lub Izraela, wręcz chorują na nostalgię za tym miastem, o czym opowiada piękny film "Odessa, Odessa". Po tym jednak, jak kolejny raz natknąłem się na wszechobecnego Techno-Kozaka, tym razem jeszcze z błyskiem w oku i uśmiechu, zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się w pociągu.



Obudzimy się już w Symferopolu, stolicy Krymu.