wtorek, 24 grudnia 2013

Inauguracja Adwentu, czyli bardzo wczesne Święta - weekend w Grazu

 Dziś odcinek świąteczny, czyli, jak to mówią za wielką wodą, Christmas Special.


Bardzo Ładna Kamienica. W nienajgorszym przybraniu.
 Jest dzień przed Bożym Narodzeniem, a podróż, której kilka momentów poznacie, odbyła się niecały miesiąc temu, zaraz przed Adwentem i w pierwszych jego  dniach. Przekładało się to na atmosferę, już niecierpliwie świąteczną, choć cokolwiek za wcześnie. Sama podróż to właściwie nieco-ponad-weekendowy wypad na mini-konferencję organizowaną w ramach OCEANS Network w Grazu. Ta organizacja, w którą udało mi się szczęśliwie wkręcić (a właściwie mnie zaproszono i wkręcono), składa się ze studentów którzy kiedyś byli na międzykontynentalnej wymianie, a teraz rozbijają się po Europie po wydarzeniach finansowanych przez Komisję Europejską. Jeśli porównać to z zarobkami i przywilejami pracowników samej komisji, o których miałem okazję usłyszeć od uczestniczki konferencji robiącej staż w tej instytucji, to wierzcie mi, wcale tak dużo na nas nie wydają.

Wyjechałem po całym dniu zajęć w czwartek nocnym pociągiem z Krakowa do Wiednia. Ekscytacja? No pewnie. Nie jeździłem takowymi od czasów dzieciństwa, co dobrze wspominałem, a międzynarodowymi jeszcze nigdy.

Tak się jedzie nocnym pociągiem do końca świata... nocy.
Niestety, Hindus, z którym dzieliłem przedział, nie był zbyt rozmowny. Wyciągnąłem z niego tylko tyle, że jeździ sobie na swoim karnecie na wszystkie europejskie pociągi w ramach przerwy od studiów.
Długo wsłuchiwałem się w moją kolekcję jugosławiańskiego rocka, nim turkot kół na torach w końcu mnie ukołysał.

Piosenki Azry wpisują się idealnie.
Rano - ponure godziny w okolicy stacji Wien Maidling. Oczywiście problemy z kartą płatniczą i oczywiście po wielu przebojach w końcu kupiony i przepłacony bilet do Grazu. Nic to. Dalej zabieramy się z właśnie spotkaną Kasią z Warszawy, która zmierza na tą samą konferencję.


Poczekuję w Wiedniu. Pani-Kameleon.

Ładne kwiatki.

 W końcu - Graz! Pogoda nastraja optymistycznie i choć oczy mi się kleją, po zostawieniu bagażu w hostelu ruszamy w górę ulicy. Okazuje się, że kończy się ona zamkiem Eggenberg.


Brama prawem chroniona.

Ten zamek jest słynnym aktorem. Zagrał w wielu filmach.

"Miałem na oku hacjendę..."

...o taką, mówię wam. Eggenberg.

Nasi tu byli?





"To taka ładna ramka będzie...". Dzięki Kasia.


 Wstęp płatny, ale tego warty. Zwłaszcza przy takiej takiej aurze.

Chiński pawilon. Nie ostatni dzisiaj.
 Później dołącza do nas Evelina z Litwy i na starówkę położoną za rzeką Mur ruszamy już razem.
W centrum wznosi się Góra Zamkowa, od której
wzięła się nazwa miasta, gdyż zamek, który pierwotnie na niej stał, to słoweński "gradec". Z jego austriackim następcą nawet Napoleon miał problemy, więc po poddaniu miasta kazał go rozebrać. Samą górę jednak zostawił.  Do dziś stoi na niej jednak malownicza wieża zegarowa, a u jej podnóża kościoły i kamienice w urokliwych zaułkach.

Mur, Schlossberg, Uhrturm i inne wojenne okrzyki.


Najnowsze muzeum właśnie wylądowało z Marsa.

Taka wysepka ze stali. Czy raczej ostrów.





Wieża zegarowa malowniczo wznosi się nad miastem itd.




Takie tam ze współkonferencjankami.









Moda dawniej i dziś.

Miasto Unesco.
 
Zakaz wjazdu w kratę.

 Na górę można się dostać windą i kolejką, więc oczywiście wybieramy schody.

Rosyjskie schody. Rosyjscy jeńcy budowali.

Panoramka ze Schlossberga.



Takie tam z  Uhrturmem.

Takie tam z miłością pod wieżą.







Poćwiartowane zwłoki Marsjan, którzy przylecieli w Muzeum.

Nie, to nie jedzie po tych torach. Tak, to zakamuflowany traktor.

Niebo na kwasie.

No wściekło się z tą pięknością.


Das ist Styria.



Ach, Adwent... grzaniec, słodycze i grzaniec...

A to nie kradzione z Bawarii?

Ratusz z lukru.


Pół Turka z Muru.





Obcy Muzeum się budzi.

A dziś początek adwentu i jazda za darmochę!

... i pewnie dlatego pan sprawdzacz biletów taki niewyraźny.

To ponoć tradycyjne. I smaczne. I drogie.

Podwójne znieczulenie przed zabiegiem dentystycznym.

Bawimy z lokalsami! Jak już organizują konferencję i stawiają napoje...

... to już można się polansować w najdroższym klubie...

...gdzie pierwszy raz widziałem wódkę z wkręconą żarówką.

Następnego ranka świat nabrał kolorów.

Kogutek na dachu!

Churching #1

Dzień zmył lukier z ratusza.

Achtung! Dachlawinen!




Pan grał na cymbałach.

Cannes ins Graz.

Czasami miałem wrażenie, że wszyscy Czesi i Polacy, których nazwiska nie dawały im żyć w Ojczyźnie, osiedlili się w Grazu.

Tu z drzwiczek wychodzą postaci. W godzinach których nie znałem



Churching # 2

Medytacja po transmutacji.

Why not?

Mniam.

Zgrabiała łapa drzewa zaraz zostanie pokonana.
Mauzoleum Wielkiego Cesarza zbudowane dzieła Słynnego Architekta.
Aaa!!!
Bbb!!!
Ccc!!!
Ddd!!!

Bardzo Słynny Zegar.

I bardzo przybrany. A pod nim już czekają na potworasy.
 Zostałem w Grazu nieco dłużej niż reszta znajomych, gdyż miałem zapewniony dodatkowy nocleg  u pewnej Patrycji z CouchSurfingu.  Swoją drogą bardzo ciekawa istota zafascynowana językami słowiańskimi, przez co mogliśmy sobie pogadać nawet trochę po polsku. Dzięki jej gościnności miałem szansę być w niedzielę na rynku, przez który maszerowały bestie z alpejskiego folkloru w dorocznym Krampuslauf. Zainteresowanych zapraszam na wideorelację (nie, nie moją, ale dość ciekawą):


Krampuslauf cz.1

 
Krampuslauf cz. 2

 

 Po takich wrażeniach to można już tylko włóczyć się bez celu po mieście i chłonąć atmosferę.

Nasi tu się wystawiają?

Jeszcze więcej lukru.

Splash!


Uhrturm wieczorową porą.

Mur Insel nocą zamienia się w bar. A taka cicha woda...

Tak wygląda amfiteatr tej wyspeki-kawiarenki.

A tak paszcza ogromnego niebieskiego ślimaka, który próbuje Cię połknąć.

Może da się tu dojrzeć wnętrze baru... ja nie próbuję.





W końcu jednak przyszedł poniedziałek (ten się nigdy nie spóźnia) i trzeba było się pożegnać z miastem i gospodynią. Nawet sama droga powrotna była jednak przyjemnością. No, przynajmniej do granicy.
 
Logika.

Czy to wnętrze dworca w Grazu?




Tak się wyjeżdża. Miło.

Takie alpejskie wioseczki się mija...

A także takie bloki w środku górskiego lasu. Bardzo austriackie.

Same góry...

...i góry w towarzystwie zamku.

Pocztówkowego.







I już Czechy, gdzie zatrzymywaliśmy się częściej niż osobowy, a staliśmy jak towarowy przy przeładunku.

Dla liniomaniaków. Włącznie ze mną.

"Remember when we were in Africa?"

Zaiste, współczesne theatrum cienia w wykonaniu Świata

A samym EuroCity "Polonia", o którego istnieniu nie miałem wcześniej pojęcia, mknie się jak widać na załączonym obrazku.
To jest to, czego trzeba na Święta. Klimatyczne miasteczko zagubione w górach. Może być Graz, może być Przemyśl. Polecam. Wesołych!