niedziela, 20 marca 2016

Krymska Majówka: Dzień Pracy. Gurzuf - Jałta - Bałakława

W tym tygodniu minęły dwa lata od aneksji Krymu przez Rosję, i nieco ponad dwa od mojej z Cyrusem majówki na tym półwyspie. Temat aż prosi się o dokończenie, gdyż żal byłoby zapodziać ten obrazek z nieistniejącego już świata gdzieś pod natłokiem nowych wrażeń. Poprzednie odcinki znajdziecie tutu i tu.
A teraz przechodzimy do akcji.


Osoby dramatu:
- Ówczesny Ja;



- Ówczesny Cyrus.


Miejsce akcji: Ówczesny Krym.


 Ściślej, miasteczko Gurzuf, na którego plaży zakończyliśmy nasz poprzedni, długi dzień, i przywitaliśmy świt kolejnego, po czym zaczęliśmy się wspinać w plątaninie uliczek wciśniętych między skały, odnajdując m.in. takie smaczki jak dacza Czechowa.





Plac przed lokalną cerkwią był jednocześnie przystankiem marszrutek, z których jedna (a może kilka kolejnych?) zawiozła nas Jałty. Historia tego miasta zobowiązuje - nie mogło się obyć ani bez greckich, ani bez sowieckich motywów. Ale żeby koniecznie na jednym budynku, nad którym jeszcze powiewała ukraińska flaga? 


Pomieszanie panowało też kilkaset metrów dalej, gdzie brązowy Lenin przyglądał się z wysokości postumentu wyżej wspomnianej fladze oraz McDonald's-owi. W tym ostatnim wypoczywali po pochodzie pierwszomajowym zasłużeni bojownicy radzieckiej sprawy. Nie omieszkali sobie zrobić paru zdjęć z Cyrusem, a może on z nimi?

 Na zewnątrz zaś, na nadmorskim bulwarze, zgromadzono eklektyczną kolekcję pojazdów. Przy jednym z nich powiewała flaga amerykańskiego Południa.






Podczas gdy jedni Krymczanie śnią o monarszych splendorach...




 ...kawałek dalej inni marzą o powrocie do czasów radzieckich, machając przy okazji współczesnymi flagami Rosji i Białorusi. To nic, że np. ta ostatnia jest założona na kijek odwrotnie.





Na szczęście jeszcze czasem ktoś przypomina, że istnieją ważniejsze sprawy.



Do soboru Aleksandra Newskiego doprowadziła nas bardzo miła, choć trochę nachalna młoda kobieta, która przyczepiła się do nas i towarzyszyła chyba przez pół miasta. Gdyby ktoś miał wątpliwości, święta rodzina poniżej to ostatnia rodzina carska.



"Jak nowa rezydencja carów / Służba swe obowiązki zna / Precz wysiedlono stąd Tatarów / Gdzie na świat wyrok zapaść ma", śpiewał swego czasu Kaczmarski. Nie wypadało nie odwiedzić dawnego pałacu Potockich, w którym  swego czasu naszemu krajowi co nieco obcięto, założono smycz i kopnięto na Zachód.



 Kilka kilometrów dalej wzdłuż wybrzeża znajduje się słynny pałacyk Jaskółcze Gniazdo, znany z lokalizacji zapewniającej pocztówkowe widoki. Aby do niego dotrzeć, przedzieraliśmy się dróżką przez nadmorski, wielce interesujący las...




...jednak pojedyncze spotykane po drodze osoby odradzały nam dalszą drogę, twierdząc, że Jaskółcze Gniazdo to obecnie tylko przereklamowana, kiczowata restauracja. Rzeczywiście, otoczone brzydkimi budynkami i oblepione tłumem turystów w niczym nie przypominało znanego nam z folderów romantycznego zameczku na klifie. Być może z pokładu promu prezentuje się on bardziej okazale.



Daliśmy sobie spokój z bliższym podchodzeniem i mijając złotego Lenina, skierowaliśmy się ku innemu pałacowi, jakby żywcem wyjętego z wiktoriańskiej Anglii.




Jeszcze tylko rytualne szwendanie się po okolicznych zaułkach i mogliśmy udać się do strategicznie (i pięknie) położonej Bałakławy, gdzie w czasach radzieckich w tajnych sztolniach stacjonowały atomowe okręty podwodne.




Jeszcze wcześniej zaś miejsce to upatrzyli sobie pod budowę twierdzy Genueńczycy. Ich górujące nad zatoką zamki były w ruinie już w czasach Mickiewicza, który uwiecznił je w jednym z sonetów krymskich:


Te zamki połamane w zwaliska bez ładu,
Zdobiły cię i strzegły o niewdzięczny Krymie!
Dzisiaj stérczą na górach jak czaszki olbrzymie,
W nich gad mieszka lub człowiek podlejszy od gadu.





W następnym odcinku poszukamy noclegu na jednej z dzikich plaż, a następnie drogi do serca Krymu.