niedziela, 9 marca 2014

W stronę Krymu. Przemyśl - Lwów- Odessa

Ruszamy w Orient. Aby podsycić nasz apetyt, po drodze odwiedzimy Odessę.

Na ten sympatyczny wyjazd udało mi się namówić nie mniej sympatycznego kolegę znanego jako Cyrus Bukowsky. Kompan to sprawdzony już od czasów wyprawy badawczej do Polaków na rumuńskiej Bukowinie na pierwszym roku studiów, której trasa również wiodła przez ukraińskie tory. Do tego przyzwoicie władający rosyjskim i otwarty na bratanie się z tubylcami, także przy pomocy oferowanych przez nich lokalnych napojów relaksujących. Takiego towarzysza potrzeba na Wschodzie.


Udało mu się na kilka dni wyrwać z ówczesnej pracy i końcówką kwietnia przyjechać pociągiem do Przemyśla, skąd mieliśmy wyruszyć dalej już wspólnie. Nie, nie podjąłem go w pałacu, na zdjęciach widać odrestaurowany przemyski dworzec. W latach 60. XIX wieku była to stacja na trasie krakowsko-lwowskiej kolei galicyjskiej, obecnie najczęściej jednak przystanek końcowy po polskiej stronie. Na granicę podrzuciła nas rodzinka. 



Zaraz za granicą, przedarłszy się przez sznur busiarzy, koniecznie starających się nas przekonać, że jako jedyni mogą nas dowieźć do Lwowa, należy złapać jeden z żółtych, rozlatujących się busików indyjskiej marki Tata i wpakować do niego na tyle sprawnie, żeby zdążyć znaleźć miejsce dla siebie i bagażu i nie musieć trzymać go przez całą długą i wyboistą drogę na plecach. Tak uczyniliśmy i późnym popołudniem dotarliśmy przed dworzec we Lwowie. 




Nie do końca umieliśmy się połapać w gąszczu komunikatów na świetlnej tablicy, ale od czego jest przysłowiowa pani w okienku? Co prawda "p'yatʹ hryvenʹ informatsiya", ale za to dość dokładna i wyczerpująca. Przeanalizowawszy dostępność biletów na poszczególne trasy w poszczególnych kasach (bo gdy brak ich w jednej, wcale nie znaczy to, że i w innej)  oraz nasze zasoby czasowe stwierdziliśmy, że udamy się najbliższym nocnym pociągiem do Odessy, a stamtąd kolejnym nocnym na Krym, powłóczywszy się uprzednio po tym legendarnym mieście. Zostało nam więc jeszcze trochę czasu na kilka kroków po Lwowie, wymianę waluty, kupno lokalnej karty telefonicznej pstryknięcie zdjęć kilku kuriozom motoryzacyjnym, w czym szczególnie celował mój towarzysz.




 W końcu nadeszła godzina odjazdu i zainstalowaliśmy się we wskazanej nam przez bilet wnęce stanowiącej niby-przedział. Przed wyruszeniem znalazła się jednak jeszcze chwila na wyskoczenie na peron i poobserwowanie otoczenia przez składaną teatralną retro-lornetkę Cyrusa.


Gdy odjeżdżał sąsiedni pociąg i stojąca na schodach wagonu "prowaditielka" uśmiechnęła się i pomachała, wiedzieliśmy już, że to będzie dobra podróż.



I rzeczywiście, już po chwili nawiązaliśmy nić porozumienia z dwiema sympatycznymi dziewoczkami wracającymi z pracy w Polsce. Do dzisiaj się tylko zastanawiam, czy mieszkanka Odessy to Odessanka?


Wiozły ze sobą duży zapas tyskich napojów relaksujących, jednak, jak zauważyłem, "Lvivskie 1715" też były w cenie. Ja zaś z trunków szczególnie ulubiłem sobie mocną herbatę parzoną na wodzie z wbudowanego w pociąg, ogrzewanego drewnem samowara, podawaną w prostej szklance (którą coraz trudniej znaleźć w Polsce) ze srebrnym, rzeźbionym koszyczkiem. W połączeniu z podróżą nocnym pociągiem nad Morze Czarne... poezja, o czym świadczy moja mina.



Obok, jakby w przedłużeniu niby-przedziału znajdującego się po drugiej stronie przejścia zasiadali dwaj sympatyczni Mosk...wiczanie?, robiący sobie właśnie tournée po bliższym i dalszym sąsiedztwie Rosji. Zjechali już, zdaje się, Kaukaz i Bałkany, i mieli co opowiadać.




 Po dyskusji o niuansach rosyjskiej, ukraińskiej i polskiej pisowni i fonetyki zeszliśmy na tematy bardziej osobiste. Jegomość po lewej miał jakiś związek z wojskiem, choć chyba nie dobrowolny. W każdym razie udało mu się gdzieś dorwać oficjalną, tajną tablicę dla różnej maści radzieckich agentów, służącą do rozpoznawania na pierwszy rzut oka przedstawicieli rozmaitych narodowości ZSRR... Niesamowite.
Ukrainiec drugi, Rosjanin czwarty.



Nocne Słowian rozmowy toczyły się jeszcze dość długo, aż w końcu przez wyrozumiałość dla uśpionego otoczenia przekształciliśmy nasze siedziska i półki w łóżka. Co prawda nie mieliśmy z Cyrusem tych najbardziej polecanych dla bezpieczeństwa bagażu, najniższych, jednak dzięki uprzejmości naszych nowych koleżanek mogliśmy skorzystać z ich kufrów pod ławami. Pozostało już tylko na wzór tubylców wyciągnąć się na przykrótkich łóżkach i oczekiwać poranka w nadmorskiej metropolii. Dobranoc!




Na pobudkę w Odessie zapraszam następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Matiusza jazdy w różne strony -> http://www.kolodrogi.blogspot.com