poniedziałek, 5 października 2015

Winnica Morska

Tak się mniej więcej tłumaczy nazwa nieodłącznej od Valparaíso miejscowości Viña del Mar. Nieodłącznej, ale jakże innej. Są jak mąż i żona, zupełnie odmienni z charakteru, ale tworzący zgrane i doskonale uzupełniające się małżeństwo.


 O ile Valparaíso to silny marynarz, realista twardo dbający o interesy, choć niepozbawiony stylu i romantyzmu, to Viña del Mar jest ekstrawertyczną gwiazdą, wiecznie rozbawioną i beztroską. Miasto portowe z betonowym wybrzeżem i dokami, ale i klimatycznymi zaułkami, tarasami i domkami usadowionymi na stromych wzgórzach oraz "miasto-ogród" z parkami, plażami i ekstrawaganckimi willami nowo- i staro-bogackich: biznesmenów, celebrytów i prezydentów. Miasto pracy i cichych tawern przechodzące w miasto imprez i wielkich festiwali. Jak dzień harówki i noc zabawy, jak tydzień i weekend, jak rok roboczy i wakacje. Po intensywnym zwiedzaniu tego pierwszego zapraszam na spokojny spacer po tym drugim.

Do Viñi można dotrzeć na różne sposoby - m. in. nadziemnym "metrem" łączącym nadmorskie miejscowości oraz opcją tańszą i bardziej przygodową, czyli busikiem. Pędzi on także nadbrzeżną trasą, a na dodatek pozwala wysiąść pod samym symbolem kurortu, czyli jej słynnym kwiatowym zegarem.






Idąc dalej wzdłuż wybrzeża, odkrywa się kolejne smaczki miasteczka: a to przyjemny deptak chłodzony mgiełką z rozpryskujących się fal oceanu, a to orkiestrę weteranów jazzu wygrywających nieśmiertelne standardy, a to kolejne restauracje w kształcie okrętu czy muzea w kształcie zamku.


















W końcu zaś dociera się do szerokiej i pustej zimową porą plaży, na której można dać odpocząć zmęczonym nogom, które zaniosły nas aż dotąd. Ocean Spokojny w tym miejscu jest zimny całorocznie, jednak i tak warto zanurzyć 
w jego zielonej wodzie przynajmniej stopy.





Dalej wkraczamy do scenerii jakby przeniesionej żywcem z Miami: rzędy skąpanych w słońcu, wyrastających nad plażą i palmami apartamentowców. Zadbano jednak o bardzo chilijski akcent: pomnik ku czci żołnierza, który w początkach XX wieku miał dokonać najwyższego niepotwierdzonego skoku konnego. Na wskroś współczesnego bohatera i jego rumaka podtrzymują postaci żywcem wyjęte z antycznej mitologii.






Warto też przejść się po wzgórzu Castillo (Zameczek), gdzie wśród natłoku ogromnych willi odnajdziemy również tę użytkowaną przez prezydentów Chile, 
a także... jeszcze więcej dwudziestowiecznych zamków.

 












Viña, jak przystało na "miasto-ogród", może poszczycić się kilkoma przyjemnymi parkami. W jednym z nich znajdziemy muzeum regionalne, które ma w swojej kolekcji kilka artefaktów z Wyspy Wielkanocnej, w tym jedną statuę moai. Miasto i wyspa, choć są oddalone o prawie 4000 kilometrów, administracyjnie przynależą bowiem do tego samego regionu.



Prócz dramatycznych wyobrażeń wygłodzonych duchów przodków w gablotach można znaleźć także, jak najbardziej prawdziwe, indiańskie trofea w postaci obciętych, spreparowanych i wysuszonych głów wrogów. Mimo jasnego opisu 
i jednoznacznego wyjaśnienia przewodniczki trudno było uwierzyć, że te malutkie, zielone, owłosione główki homunkulusów czy innych hobgoblinów należały kiedyś do ciemnoskórych Indian. Już prędzej można było się tego domyślić po zmumifikowanym ciele dziewczynki, prawdopodobnie złożonej w ofierze. Jeśli chcecie spojrzeć im w twarz - przewińcie w dół; jeśli nie, przeskoczcie dwa kolejne zdjęcia. Zostaliście ostrzeżeni.



 

Inne eksponaty to m. in przegląd rzemiosła rdzennych ludów Chile i Peru, 
z imponującą ceramiką Moche. Znalazł się także wypchany żółw morski.





  

Motywy morskie pojawiają się także w formie muralu przy wyjściu z metra 
w pobliżu kolejnego parku, kryjącego ciekawy, ale zrujnowany przez ostatnie trzęsienie ziemi pawilon sztuki oraz ogromny, betonowy amfiteatr, w którym organizowane są doroczne przeglądy piosenki.







Przed samym odjazdem z Viñi del Mar do Valparaíso wstąpiliśmy do wyglądającego na zabytkowy kościoła, gdzie akurat trafiliśmy na moment prowadzenia przez ojca panny młodej do ołtarza. Czekał przed nim jej przyszły mąż, wojskowy marynarz. Czyżby metafora o związku obydwu miast zyskała swą żywą ilustrację?




Kolejne wyprawy w okolice Santiago - już wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Matiusza jazdy w różne strony -> http://www.kolodrogi.blogspot.com