piątek, 19 października 2018

Dziennik z podróży jak najdalej. Dzień 1, 14 X 2018, niedziela

Dzień pachnie jak początek





Euforyczne przebudzenie.

Nowy dzień, nowy tydzień, nowa przygoda. Wstałem o dziesięć lat młodszy, czując się jak nastolatek, przed którym świat stoi otworem; i nawet nie zastanawiałem się, którym.

Właściwie to często czuję się jak nastolatek. "Mężczyzna nigdy nie ma więcej niż czternaście lat", mawiała jedna z bohaterek reportażu Swietłany Aleksijewicz. Cóż... nie będę się kłócił zbyt zaciekle. W końcu sam rzucam się właśnie w wir przygody, 
o której marzyłem od dzieciństwa.

Po śniadaniu od razu zabrałem się do pracy - obiecałem Kristophowi, że przyłożę rękę do wykańczania domu. Trzeba było odczyścić i nawoskować szczytową część wygrzebanej skądś komody, a także odskrobać z gipsu dużą mosiężną lampę 
w kształcie korony. Lampa oczywiście tej samej proweniencji. Łatwa robota szybko idzie, jak mówi szkockie przysłowie, a ja dodam, że daje też sporą satysfakcję. Oto zrobiłem coś, co nie jest bez sensu i będzie mieć trwały efekt. Polecam wszystkim nihilistom.

Na pożyczonym od Kristopha rowerze, pewnie też odzyskanym gdzieś ze śmietnika, dotelepałem się jakoś do małej jachtowej mariny kilka kilometrów od centrum Malagi. Dzień był wyborny, niedziela, wobec czego trzeba było lawirować między tłumami spacerowiczów. Do tego większość tłumku zaludniającego portową tawernę stanowili lokalni, niedzielni żeglarze; lub nawet osoby spoza tego światka, przybywające tu chłonąć atmosferę. A było co chłonąć.



Jachtów z daleka jak na lekarstwo, a takich szukałem. Upewniwszy się więc tylko, że powieszone przeze mnie tydzień wcześniej ogłoszenie o wolnym załogancie nadal wisi, potelepałem się z powrotem w stronę miasta.

Poranki, zwłaszcza takie jak ten, zwykle dają kopa, ale im wyżej się wyleci, tym bardziej się spada. Koniec końców niedzielne popołudnia nigdy nie należały do najszczęśliwszych chwil całego tygodnia. Najlepszy antydepresant, jakim jest jedzenie, pomogło na chwilę, ale wraz z zapadającym słońcem i znikającym ciepłem coraz bardziej powiększało się pole działania dla demonów wątpliwości. Po co to, po co tak daleko i na tak długo? Czy naprawdę chcę tego dla siebie 
i własnej satysfakcji, czy żeby udowodnić coś sobie i innym? Czy bardziej potrzebuję jechać dokądś, czy wyjechać skądś?

Wyjście do muzeów i spacer po starych zamkach wznoszących się nad miastem pozwoliły nieco przydeptać łby poczwarom. Chodzenie, mawiał ojciec medycyny, jest dla człowieka najlepszym lekarstwem.

Jeszcze jedna kolacja na dachu, z którego prawie zwiał nas zrywający się od morza wiatr, i już nawigowałem ku nowym snom, mając nadzieję na ukojenie podobne do tego z ostatniej nocy. Choć może spływa ono tylko po pierwszym od długiego czasu wypoczęciu; może tylko po dobrej nocy następującej po nocy zarwanej. Może była to po prostu początkowa ekscytacja podróżą.

A może jednak nie.


Nowego słońca blask wypali nam powieki 
Zobaczymy świat nagi, nagusieńki 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Matiusza jazdy w różne strony -> http://www.kolodrogi.blogspot.com